Przejdź do treści

Bogusław Mazur: ESG i CSR – a moralne towarzystwo. Czyli ludzie, szpilki i wilki

Na zdjęciu Bogusław Mazur

Cyrk, kabotynizm, hipokryzja – te słowa przewijają się przez internetowe fora przy okazji
pojawiania się informacji o wydarzeniach poddających w wątpliwość szczerość intencji
tych, którzy głośno apelują o potrzebie ratowania planety i wdrażaniu zrównoważonego
rozwoju. Którzy żądają od innych wyrzeczeń, sami nie świecąc przykładem
.

Praźródłem CSR, poprzedniczki ESG, jest dobroczynność. Są dwa wspaniałe filmy, w których
pojawia się ten szlachetny wątek. W „Ojcu Chrzestnym” widzimy scenę, w której senator Pat
Geary dziękuje Michaelowi Corleone za hojny datek na rzecz uniwersytetu. A na początku filmu
„Wilk z Wall Street” makler giełdowy Jordan Belfort opowiada, że dzięki pieniądzom może
ratować puszczyka plamistego. Są to oczywiście fikcje, chociaż nie do końca. Taki Al Capone
był znany z dobroczynności, dokarmiał biednych mieszkańców Chicago. A „Wilk z Wall Street”
powstał na podstawie biografii prawdziwego Jordana Belforta po jego wyjściu z więzienia, do
którego trafił za oszustwa. Dziś Belfort jeździ po świecie jako wzięty mówca motywacyjny.
Zresztą jego rady naprawdę są interesujące.

Jednak to są prostackie – by nie rzec, humorystyczne – przykłady z świata przestępczego czy
para-przestępczego, z którym uczciwy biznes nie ma nic wspólnego. Dlatego skomplikujmy
partyturę. W zeszłym roku zrobił się huczek, bo Komisja Europejska zaproponowała aby w
ramach dekarbonizacji sektora morskiego z opłat zwolnić nie tylko statki typu offshore i
rybackie, ale też jachty. Przy okazji – jacht Jordana Belforda miał lądowisko dla helikopterów.
Wcześniej zrobił się też huczek wokół pomysłu KE, żeby od jednolitego podatku od paliwa
lotniczego zwolnić prywatne odrzutowce. No i różni oburzeni krzyczeli, że urzędnicy chcą
dobrze zrobić bogatym. A przecież można stwierdzić, że dla właścicieli jachtów i odrzutowców
są one narzędziem pracy, wehikułem poruszania się między globalnymi problemami.

Lot nad kukułczym gniazdem

Przykładem jest szczyt COP26. Podczas szczytu zleciało się prywatnymi samolotami tylu
zatroskanych o los planety globalnych biznesmenów, że na lotnisku w Glasgow zrobił się korek.
„Daily Mail” donosił o 52 prywatnych maszynach. W sumie maszyn było około 400, jednak
polityczno-rządowe zostawmy na boku. Jeden z biznesmenów przyleciał prosto z urodzinowej
fety, odbywającej się na luksusowym jachcie innego. Sporo hałasu wywołały też nieekologiczne
wycieczki w kosmos, jakich dopuścił się ten czy ów przedstawiciel światowego kapitału.
Są to sprawy nie zawsze jednoznaczne, ponieważ ci sami liczni biznesmeni wykładają ogromne
pieniądze, idące w miliardy dolarów, na walkę ze zmianami klimatycznymi, walkę z ubóstwem i
na rozwój ochrony zdrowia. Jednak jest coś dwuznacznego w ich krytykowanych zdarzeniach. I
oni sami to czują.

Jeden z przedsiębiorców stwierdził, że spojrzenie z kosmosu na Ziemię pozwoliło mu lepiej zrozumieć potrzebę ochrony naszej kruchej, małej planety. Można wierzyć, że takie refleksje przyszły mu do głowy, choć wyglądają one też na próbę wyprowadzenia wycieczki poza schemat przygody. A brytyjski następca tronu, książę Karol, owszem, też lata odrzutowcem należącym do monarszej rodziny, jednak podkreśla, że samolot jest przystosowany do korzystania z paliwa bardziej przyjaznego środowisku.

Rzecz jasna, nie można oczekiwać, że multimiliarderzy będą latać paralotniami. Jednak
niektórzy z nich sami czują, że poza hojnymi sumami na zrównoważony rozwój, potrzebne są
demonstracyjne gesty. Ponieważ trudno bez gestów budować poczucie wspólnoty, będącej
również częścią ładu korporacyjnego. Wielki wspólny grill prezesów z pracownikami nie wynika
z tego, że prezesowi bardzo odpowiada poczucie humoru kierownika sprzedaży z 7 piętra i 14
boxu, tylko z konieczności budowania korzystnych dla firmy relacji międzyludzkich.

Lecimy po kotlety z robaków

Oderwijmy się od jednostkowych przypadków i znów pójdźmy systemowo. Mamy pakiet Fit For
55, czyli fyftofyftyfajf. Z komunikatu Grupy Lufthansa wynika, że tylko zimą jej samoloty
wykonały 18 tys. pustych lotów. Bo w UE obowiązują przepisy, wedle których linie lotnicze, aby
zachować prawa do slotów na lotniskach, muszą zrealizować określoną liczbę lotów. W okresie
pandemii było mniej pasażerów, więc samoloty woziły powietrze.

Dyrektor generalny Lufthansy stwierdził, że podczas gdy w innych częściach globu znaleziono korzystne dla klimatu rozwiązania, to UE nie pozwala ich stosować. Głosy krytyki pod adresem unijnych urzędników nadleciały zresztą z różnych stron, także Grety Thunberg. I jak teraz przekonywać szaraczków,
że mają chodzić piechotą, pozbyć się starego, osobiście wyklepanego, kupionego za uciułane
grosiwo opla i płacić za wszystko drożej z powodu unijnego fyftofyftyfajf?

Ograniczajmy jedzenie krów i świń, bo ich gazy psują atmosferę, jedzmy owady z ekologicznych
farm – apelują liczni przywódcy. No to czekamy, cierpliwie czekamy na tzw. przebitki z
bankietów, na których zobaczymy, jak sami z apetytem pałaszują kotlety z soi przemielone z
larwami much a na deser wcinają tort z pieczonych szarańczy. Zrównoważony rozwój stawia
wyzwania. Smacznego.

Teatralne maski, szpilki i wilki

Zwykli zjadacze chleba to materia oporna, krytyczna i wyczulona. Na przykład widzą, jak z
limuzyny wysiada kanclerz Angela Merkel. Zakłada maseczkę, przechodzi obok plutonu
kompanii reprezentacyjnej, też odzianej w maseczki. Wchodzi do budynku, zdejmuje maseczkę
i z uśmiechem wita się z włoskim gospodarzem. Po chwili ta sama scena, tylko z udziałem
prezydenta Francji. „Muszą biedacy zdejmować maski, narażać się, aby demonstrować
uśmiechy” – to tylko jeden z najłagodniejszych komentarzy. A w Polsce mieliśmy urodziny
znanego dziennikarza. Tłum polityków, żadnych maseczek, dystansów, rojno i wesoło. Wina
gospodarza? Możliwe, jest koneserem.

No i mamy liczne zdjęcia z kraju i zza granicy na których widać rozbawionych polityków,
biznesmenów, ludzi kultury, celebrytów. Bez maseczek i bez dystansu. W maseczkach stoją
tylko hostessy z tacami. Potem widzimy, że aktorka, szef firmy czy polityk żąda, aby łażących po
galeriach handlowych bezmaseczkowych durnych Kowalskich karać mandatami. Bo jak inaczej
niż mandatami wytłumaczyć ciemnocie, że to dla jej dobra? A że argumentacja menedżerów
nakłaniających pracowników do przestrzegania 3xD jest w obliczu takich zdarzeń słabsza, to już
ich problem.

Oczywiście przykładów dwuznaczności jest dużo więcej i dużo poważniejszych. Można na
przykład zastanawiać się, czy w imię dobra przyszłości ludzkości, nie zapomina się o ludziach,
których chce się już jutro i pojutrze zmusić do obniżenia standardu życia. A ludzie mają to do
siebie, że jak chce im się zabrać, samemu na ich oczach żyjąc wygodnie i niekoniecznie eko, to
mogą wywrócić stolik do gry, w tym przypadku stolik zielony. A może stolik do zielonych
interesów, które czasem stoją za szczytnymi hasłami. Lecz to już tematy na publicystykę a nie
na felieton.

Tutaj jeszcze dorzućmy korporacje, na zewnątrz epatujące raportami ESG, a wewnątrz
hołdujące zasadzie ZOW – „Zap… Op… Wyp…”. W końcu ktoś o północy musi wtłaczać w
Exela dane do pozafinansowego raportu. Inna sprawa, że taka schizofrenia, rozdźwięk między
deklaracjami a rzeczywistością, na ogół sprowadza na firmy strategiczny kryzys. Bo co było
głoszone w mroku, w świetle będzie słyszane. I ludzie uciekną, jakość pracy spadnie.
Zapach zalatujący dwuznacznością nie jest zapachem z perfumerii. A z zatykanym nosem nie
da się oddychać. Nie pomogą też penegiryki działu marketingu o tym, jak ten czy ów
przedsiębiorca dba o ESG. „Czasem aż oczy bolą patrzeć, jak się przemęcza dla naszego
klubu, prezes Ochódzki Ryszard, naszego klubu Tęcza. Ciągle pracuje! Wszystkiego przypilnuje
i jeszcze inni, niektórzy, wtykają mu szpilki. To nie ludzie, to wilki!”. Jak wynika z „Misia”
Stanisława Barei, to już było i się skończyło.

Bogusław Mazur
sekretarz redakcji portalu RaportCSR.pl

Udostępnij